Wyjazd wyjątkowy pod wszystkimi względami… Przede wszystkim frekwencja ! Było tłoczno jak w mięsnym za czasów PRL-u. Im bliżej wyjazdu tym więcej chętnych, booking.com chciał mi zablokować konto bo X razy musiałem zmieniać hotel aby pomieścił ekipę. Koniec końców pomieszkiwaliśmy w dwóch prezydenckich apartamentach w samym centrum Bergamo, 300 metrów od dworca kolejowego i autobusowego. Sam pobyt, pomimo że 4 dniowy – wydawał się wszystkim stanowczo za krótki.
Dzień 1 – spotkanie wszystkich na lotnisku w Katowicach, niektóre klubowe mordeczki nie widziane przecież miesiącami, fajnie było zrobić misia na powitanie i zbić klasycznego żółwika. Sam lot Ryanair to jak błysk ciupagi, lądowanie nastąpiło tak szybko, że Janusze nie zdążyli dojeść swoich kanapek z parówką i pasztetem. Z lotniska złapaliśmy autobus do centrum Bergamo, odebraliśmy klucze do lokalu i z kapcia dotarliśmy na miejsce. Pokoje okazały się klasa, wspólna jadalnia zaopatrzona w „południowy zestaw śniadaniowy” tj. nutella, dżemy, magiczne drożdżówki z datą przydatności do spożycia 12.2099r., konserwowane tą samą substancją co egipskie mumie. Zrzuciliśmy bagaże i poszliśmy w miasto szukać lokalu z ciepłym żarciem i stolikiem na 10 osób. Zadanie zdawało się niewykonalne a trafiliśmy za pierwszym razem. Po jedzonku Pat zabrał nas na spacer, wspięliśmy się po ciemku na najwyższą górę w Bergamo, brodząc po pas w błocie przez zamknięte dla ruchu pieszego przejścia. Tempo było godne kenijskiego maratończyka, na zimno nikt nie mógł narzekać, generalnie było spoko 🙂
Dzień 2 – jadymy na targi, musimy się dostać z Bergamo do Mediolanu a potem jeszcze na skraj miasta. Trochę to trwało ale daliśmy radę, lekko po 10:00 meldujemy się pod bramą. Tłum jak zwykle masakryczny ! Każdy ma prześwietlany bagaż, kontrola jak na odprawie lotniskowej, trwa to wieczność ale co zrobisz… oka nie wyjmiesz. Chwila moment po wejściu i zaraz się wszyscy rozdzieliliśmy ponieważ nie sposób w tej rzece ludzi trzymać się razem. Mają rozmach skurw… hangary wystawowe (jest ich kilka) wielkie jak boiska futbolowe a mimo to przeciskasz się do każdej nowości przez dziki tłum, dziesiątki tysięcy ludzi a przecież jest środek tygodnia do południa do urwy nędzy 🙁 Chciałem zobaczyć wszystko stąd na każde stoisko mogłem poświęcić dosłownie minuty, oczywiście zobaczyłem może 1/5 a i to po łebkach. Trzeba w przyszłym roku zainteresować się możliwością wejścia na dzień dla prasy (założę gazetę np. Czarnowąski Motór) – wtedy jest kompletny luz. Około godziny 17:00 pomimo wygodnych butów nogi wchodziły nam do dupy, dopiero wtedy się przerzedziło ale co z tego jak mieliśmy siłę już tylko przycupnąć na kawę. Powrót do Bergamo i jakże inaczej – wyjście do pobliskiego pubu, jeden cieplutki drink i mnie wystarczyło, Pat i Nieścieralny godnie reprezentowali drużynę do samego zamknięcia.
Dzień 3 – ekipa rozdziela się, część z nas jedzie na targi ponownie (to jest słuszna koncepcja jak chcesz rzetelnie tam coś zobaczyć) a reszta wraz z piszącym te słowa wybiera się nad jezioro Como. Pogoda ma być surowa niczym matka przełożona z klasztoru Klarysek, ubieramy się stosownie i pociągiem docieramy do Varenny. Faktycznie zaczyna lać, przeczekujemy najgorsze w knajpie przy kawie i tostach. Widoki rekompensują wszystko, krajobraz jest bajkowy, ktoś puszcza muzyczkę z Titanica, jest kupa śmiechu, zawiązują się nowe męsko-męskie przyjaźnie. Wsiadamy na prom i lądujemy w Bellagio, urocze miasteczko z wąskimi uliczkami gdzie możesz spotkać Madonnę lub George’a Clooneya. Zaliczamy tu knajpę polecaną w przewodnikach, mamy szczęście bo zwolnił się stolik od razu a jest obłożenie na maksa W drodze powrotnej, w Varennie zaliczamy wspinaczkę na wzgórze górujące nad miastem, myślę że obiad spaliliśmy z nawiązką. Docieramy do hotelu dość wcześnie, chłopaki wracając z targów błądzą, koniec końców trafiają ostatnim możliwym transportem na lotnisko w Bergamo o zdradzieckiej porze i pozostaje im już tylko opcja wycieczki z buta do centrum. Te niepowodzenia zapijają oczywiście w pobliskim barze 🙂
Dzień 4 – z pokoju wyrzucają nas co do minuty, o 9:55 przyszedł pracownik poganiając nas, pożeramy na szybko nieśmiertelne drożdżówki, zapijając kawą. Bagaże zostawiamy w jednej skrytce przy dworcu (to nieprawdopodobne ile się do niej zmieściło choć wymagało matematycznych obliczeń i precyzji w układaniu). Ruszamy w miasto, Bargamo jest przepiękne – śmiem twierdzić że ładniejsze od Mediolanu. Polecam wycieczkę na stare miasto położone na wzgórzu, otoczone weneckimi murami, dostaliśmy się tak kolejką linową co też było nie lada atrakcją. Pogoda nam dopisuje, słońce przyświeca, mordeczki się cieszą – szkoda że akurat w dzień wylotu. Ostatni posiłek to klasycznie pizza dla wszystkich, smakowała jak ostatnia wieczerza czyli wybornie. Przelot do Katowic nie warty wspomnienia, natomiast wszyscy jak jeden odczuwaliśmy potrzebę organizowania takich wyjazdów częściej. Była kupa śmiechu, dużo przygód i wyborowe towarzystwo, targi i motocykle to tylko mały bonus. Za rok na pewno to powtórzymy !